Ta historia zaczęła się… od kowbojek. Dzień przed sesją biegaliśmy po Krupówkach, szukając tych idealnych – i udało się! Hania już wtedy wiedziała, że w połączeniu z jej białą suknią i kurtką z frędzlami na plecach stworzą wymarzony klimat rodem z westernu, tylko w wersji ślubnej.
I tak właśnie powstała sesja, którą zapamiętam na długo.
Zatrzymaliśmy się w Poroninie – w miejscu, gdzie majestatyczne Tatry na horyzoncie tworzą bajeczne tło dla zdjęć, Hania wspomniała mi o tym, przy podpisywaniu umowy, że mają rodzinę w okolicy Zakopanego. Pomagała nam cudowna Ola ze stajni Na Brzysku, dzięki której Hania i Piotrek mogli czuć się swobodnie przy swoich końskich towarzyszach, ale też znają się od lat, bo Ola miała kiedyś stajnie w Tyczynie, ale przeniosła swoje życie do Poronina razem ze swoją stadniną.
Rorex - dumnie dosiadany przez Piotrka i Boruc wierny kompan Hani, na którym uczyła się jeździć gdy była mała. Pozowali na koniach i z końmi – a ja obserwowałam, jak w zachodzącym słońcu tworzy się prawdziwa magia. Ola czuwała nad całym procesem i ustalaliśmy na bieżąco, na co możemy sobie pozwolić.
A wszystko to w ciepłym świetle zachodu słońca, które malowało Tatry, trudno szukać sztucznej inteligencji, bo tam było dokładnie tak jak na zdjęciach
Jesteśmy z okolic Sieradza, więc taka sesja była dla nas wyjątkowym wyjazdem. I właśnie w tym jest coś pięknego – że choć na co dzień nie żyjemy w takim otoczeniu, to dzięki pasji i odrobinie szaleństwa powstają kadry, które są jedyne w swoim rodzaju. Mimo tego, że dopiero 4 dnia udało nam się zrealizować sesję, gdy kilka godzin wcześniej zapowiadało się na burze.
To była sesja pełna luzu, miłości i przygody. Taka, do której wracam myślami z ogromnym uśmiechem. To nie było tylko spełnienie marzeń Hani i Piotrka, ale też moje...
POZNAJ WIĘCEJ HISTORII...